Bogusław Feliszek, 2008-09-15
"Dziennikarska prowokacja wiecznie żywa"

"Trzeba się zacząć zastanawiać nad granicami prowokacji," mówi czołowy polityk koalicyjnej partii po ujawnieniu przez dziennikarzy TVN jak można załatwić "posadę na telefon" w Agencji Rynku Rolnego, poza konkursem, dla "syna zasłużonego działacza PSL".

"Więcej takich prowokacji. Wtedy Polska będzie lepiej działała," kontruje inny polityk, ale nie z opozycji, lecz drugiej - koalicyjnej partii :-)

Skąd taka skrajna rozbieżność w ocenie dziennikarskiego podstępu?

Rzecznik Praw Obywatelskich wypowiadając się dużo wcześniej w zupełnie innej sprawie stwierdził, że "Prowokacja dziennikarska jest sprzeczna z misją tego zawodu. [...] Dziennikarz, angażując się w prowokację nie tylko sprzeniewierza się misji swojego zawodu, ale łatwo może też stać się instrumentem służącym do realizacji działań politycznych lub działań wymierzonych przeciwko państwu i obywatelom," powiedział Janusz Kochanowski.

Sam dziennikarz nie tak łatwo da się manipulować, ale efekty jego pracy (w tym przypadku dziennikarskiej prowokacji) politycy bardzo łatwo wykorzystają - dzięki innym dziennikarzom, którzy o tym będą w mediach dyskutować - do swoich partykularnych celów.

Czy prowokacja dziennikarska jest zatem sprzeczna z podstawowym sensem pracy dziennikarskiej, którym jest gromadzenie informacji o faktach, a nie ich kreowanie?

Błazenada, wygłup, tania sensacja... Piękna zabawa, odważny krok, wartościowa inicjatywa... Jak rozumieć dziennikarską prowokację?

Dziennikarz ma dużą swobodę w zdobywaniu informacji. Stąd imperatyw odpowiedzialności za ich rzetelność i prawdziwość. Czy z tym wymogiem da się pogodzić praktykę dziennikarskiej prowokacji, polegającej na "podstępnym nakłanianiu do działania mającego szkodliwe skutki dla jakiejś osoby, grupy lub organizacji społecznej"?

Udana prowokacja zaczyna się od dobrego pomysłu. Inspiracją są na przykład wydarzenia polityczne, społeczne i obyczajowe. Były minister rolnictwa Krzysztof Jurgiel po telefonie dziennikarza "Faktu" podszywającego się pod księdza przysłał służbowy samochód po o. Tadeusza Rydzyka. Jerzy Urban zorganizował bankiet w ambasadzie afrykańskiego państwa, którego... nie ma na mapie. TVN i "Rzeczpospolita" wykorzystując informację, że jeden z domów aukcyjnych nie sprawdza autentyczności sprzedawanych obrazów, aby pokazać niekompetencję tego domu wystawił na licytację na aukcji i sprzedał rzekomo prawdziwy obraz Franciszka Starowieyskiego. Prowokacja TVN-u w starachowickim Constarze pokazała skandaliczne warunki sanitarne i przygotowywanie do sprzedaży nieświeżej żywności.

Dziennikarze zwykle wykorzystują prowokację, gdy nie ma innych środków udowodnienia nieprawidłowości. Gdy na przykład nie ma żadnych szans na autoryzowaną wypowiedź czy dokument potwierdzający łamanie prawa. Prowokacja jest szczególnie kusząca dla dziennikarzy telewizyjnych, kiedy ukryta kamera pokazuje przestępstwo. A zobaczyć, to przecież uwierzyć. Zawsze jednak brany jest pod uwagę interes społeczny. Decyzję o prowokacji poprzedza analiza sytuacji i dyskusja na kolegium redakcyjnym. Zyski z ujawnienia prawdy muszą przeważać na ewentualnymi szkodami wywołanymi przez jej zastosowanie.

Niestety dziennikarska prowokacja jest dziś nadużywana i nie poddana wystarczającej kontroli. Wykorzystywanie prowokacji do udowodniania spraw banalnych prowadzi do jej inflacji. Nieprzemyślane sztuczki brukowców mogą utrudnić dziennikarzom w dostęp do informacji i zmniejszyć wiarygodność wiadomości.

Warto przypomnieć co mówi o prowokacji "Kodeks dobrych praktyk wydawców prasy" [3.2.12]: "Prowokacja dziennikarska może być przeprowadzona tylko wtedy, gdy przemawia za tym ważny interes publiczny, a nieskuteczne okażą się lub mogą się okazać inne środki dziennikarskie i tylko za wiedzą redaktora naczelnego. Jeżeli dziennikarska prowokacja może zagrozić czyjemuś życiu lub zdrowiu, wskazane jest jej prowadzenie za wiedzą policji lub prokuratury."

Prowokacja może być niebezpieczna dla dziennikarza. W 1995 roku dziennikarz "Superexpressu" kupił 4,5 kg trotylu od... policjantów z grupy antyterrorystycznej na warszawskim Okęciu. Trotyl przewieziono do redakcji na konferencję prasową, która jednak się nie odbyła, bo do siedziby dziennika wkroczyła policja i skonfiskowała materiał wybuchowy. Prokurator nie mógł darować szefom "Superexpressu" tego, że nie chcieli oddać trotylu policji, gdy ta wkroczyła do redakcji, a ponadto nie ujawnili, kto i od kogo kupił materiał wybuchowy. Sprawa została umorzona dopiero po 9 latach.

Dlatego o prowokacji zawsze musi wiedzieć szef redakcji, bo tylko on może ratować dziennikarza, który wpadnie w tarapaty. Prowokacja nie powinna służyć ośmieszeniu, ale ujawnieniu złych mechanizmów. Celem dziennikarzy uczestniczących w prowokacji musi być ujawnienie pełnej prawdy o nieprawidłowościach i motywach ludzi, którzy za tym stoją. Prowokacja musi mieć zrozumiały cel społeczny i powinna pokazać sposób naprawy nagannego zachowania lub wadliwej sytuacji. Nigdy nie może wywoływać fizycznego zagrożenia dla ludzi.

Kiedy pracowałem jako dziennikarz bardzo często docierałem do swoich źródeł nie ujawniając swojego zawodu. Gdybym próbował wymachiwać przed nosem dziennikarską legitymacją, nie zdobyłbym wielu cennych informacji. "Patrzcie... kim jestem!" Powiem więcej. Dziennikarska legitymacja nigdy nie pomogła mi w dojściu do prawdy.

Co jest gorsze - pokazanie opinii publicznej jak polityk z pierwszych stron gazet dobiera się do zakazanych konfitur czy dziennikarski wybieg, który umożliwia publikację demaskatorskiego artykułu?

Otwarte pozostaje pytanie. Czy można znaleźć prawdę kiedy już na początku się od niej ucieka?