Bogusław Feliszek, 2011-07-11
"Trzy istotne rozróżnienia w public relations"

Trzy istotne rozróżnienia w public relations

Ludzie z ograniczoną lub śladową umiejętnością analitycznego myślenia (na przykład, autorzy planów medialnych, szefowie marketingu i.... hmm... blogerzy) często wchodzą w trudne relacje z faktami. Niejednokrotnie mylą rzeczy, które wyglądają podobnie.

Oto trzy przykłady, które sprawiają kłopoty osobom ze słabo rozwiniętym zmysłem analitycznym.

1. Popularność jako dowód skuteczności

Kiedy czytam propagandowe informacje o mediach społecznościowych, z podziwem patrzę na statystyki dotyczące ich popularności – ponad pół miliarda użytkowników Facebooka i miliardy wpisów na Twitterze. Na przykład, więcej firmowych stron fanów na Facebooku niż gwiazd na Drodze Mlecznej lub więcej użytkowników GoldenLine niż szczurów w warszawskim metrze. Takie tam bajki.

Ogromne liczby mają być dowodem, że aktywność w mediach społecznościowych jest ipso facto rewelacyjnym pomysłem marketingowym.

Jednym z najbardziej popularnych kanałów komunikacyjnych jest telefon (stacjonarny lub komórkowy), który w marketingu i public relations jest słabiutkim narzędziem komunikacji.

Popularność medium komunikacji – każdego medium – nie musi być miernikiem jego skuteczności.

2. Oglądalność telewizji

Często słyszymy, że telewizja się skończyła. Dowodem na to ma być niższa oglądalność, spadające ceny reklam i kłopoty finansowe sieci telewizyjnych (TVN jest na sprzedaż?).

To wcale nie świadczy, że telewizja zdycha – wyczerpał się natomiast jej dotychczasowy model biznesowy. Oglądalność telewizji per saldo wcale nie spada. Polacy spędzają przed ekranem telewizora coraz więcej godzin, szczególnie w weekendy.

Źródłem kłopotów telewizji jest zbyt duża podaż – za wiele kanałów. Słupki oglądalności spadają, bo na rynku mediów działa zbyt wielu nadawców – każdy poluje na swój kawałek tortu. Widzowie mogą na tym tylko zyskać.

3. Marketing szeptany (osobista rekomendacja)

Maniacy mediów społecznościowych często (z wyższością) tłumaczą nam żałosnym głupcom, że media społecznościowe (na przykład, Facebook, Twitter, Pinterest) są silniejsze od reklamy, gdyż (bezpłatny?) marketing szeptany ma większą siłę perswazji od reklamy.

To prawda, że osobista rekomendacja zaufanej osoby jest bardziej przekonująca od anonimowej reklamy. Ale nieprawdziwa jest sugestia, że media społecznościowe są synonimem marketingu szeptanego.

Marketing szeptany czerpie siłę z tego, że informacja pochodzi od kogoś kogo znamy i darzymy zaufaniem. Większość opinii, komentarzy i rekomendacji w mediach społecznościowych autoryzowana jest przez osoby, których nigdy nie wiedzieliśmy na oczy, których osobiście nie znamy i do których mamy ograniczone zaufanie. Zbyt często kryją się za nimi praktykanci (studenci public relations), którzy za pieniądze fabrykują pozytywny "rozgłos".

Konkluzja

Media społecznościowe są mniej wpływowe niż klasyczny marketing szeptany ("Mówię ci Boguś, że to rewelacja."). Im więcej cwaniaków położy swoje brudne łapska na mediach społecznościowych, tym szybciej stracą swoją – już teraz dyskusyjną – wiarygodność.