Bogusław Feliszek, 2010-06-28
"Debata prezydencka to sport kontaktowy"

Debata prezydencka to sport kontaktowy

Debata prezydencka, bezpośrednie starcie, konfrontacja poglądów... Na pewno oglądaliśmy w niedzielny wieczór ten sam program?

Debata prezydencka bez prawa zadawania sobie pytań przez kandydatów? To tak jakby zabronić piłkarzom obecności na połowie rywala. Bramki byłyby piękne... Średnio jedna na pięć lat. I tak właśnie było. Sztabowcy obydwu kandydatów ustanowili reguły gry na remis. Co ważne: to miał być remis bez bramek.

Kibice chcieli zobaczyć pasjonujący mecz, a zaserwowano im udawane ataki, symulowane robinsonady i wymuszone spalone. Która telewizja wykupiłaby prawa do transmisji takich meczów?

Usadowienie w telewizyjnym studio dwóch kandydatów na urząd prezydenta przed trzema dziennikarkami, z których jednej wyraźnie nie odpowiadało to, że nie może zadawać ulubionych pytań, w czasie największej oglądalności to jeszcze nie polityczna debata.

Gdyby to był prawdziwy mecz, żądałbym zwrotu pieniędzy za bilet.

Największym mankamentem "prezydenckiej debaty" Jarosława Kaczyńskiego i Bronisława Komorowskiego była jej sztuczna forma a najciekawszymi fragmentami wyjątkowe chwile kiedy kandydaci rozmawiali bezpośrednio ze sobą – momenty kiedy "zawodnicy" wbrew ustaleniom sztabów wyborczych wbiegali na pole przeciwnika.

Debata prezydencka to sport kontaktowy

Debata to bezpośrednia interaktywna wymiany myśli, poglądów i argumentów; to szersza forma argumentacji od czystego wywodu logicznego mającego jedynie udowodnić słuszność aksjomatu ("Piłka nożna jest piękniejsza kiedy drużyny prowadzą otwartą grę."), rzeczowej argumentacji pokazującej prawdziwość lub fałsz stawianej tezy ("Błędy sędziów powinny być karane publiczną chłostą tuż po ostatnim gwizdku.") lub retoryki ("Nie chciałbym niczego sugerować, ale wszyscy widzieli na powtórce, że bramka była..."), rozumianej jako sztuka perswazji.

W perswazji liczy się logiczna konsekwencja, trzymanie się faktów i odwołanie się do emocji; w debatowaniu przewagę zdobywa się przez przedstawienie swoich racji w wybranym "kontekście", a to już bardziej wysublimowana forma strategicznej komunikacji. W rozmowie liczy się retoryka, w debacie erystyka – chęć przekonania do siebie obserwatorów sporu, nie jego uczestników.

Jarosław Kaczyński i Bronisław Komorowski nie spotkali się, żeby się wzajemnie przekonywać ani odpowiadać na pytania dziennikarek. Obydwaj politycy przyszli do studia, żeby przekonać się do siebie wyborców; w ich przekazach nie chodziło o dojście do prawdy materialnej, ale pokazanie elektoratowi, że "to ja mam rację i basta." Stąd typowe chwyty erystyczne: uogólnienia ("Generalnie Petelicki nie jest żołnierzem..."), podawanie rozproszonych przesłanek ("Jeżeli chodzi o metodę in vitro, to ja jestem całkowicie za tym, żeby w Polsce było jak najwięcej dzieci."), wybieranie ze słów rywala słów, które pasują do swego wywodu ("Krótko mówiąc, proszę naprawdę nie wmawiać naszemu społeczeństwu, że jest inaczej niż jest."), mówienie, że w teorii to ładnie wygląda, a praktyka pokazuje inaczej, ("Można planować wszystko, tylko trzeba na to forsę znaleźć."), itd.

Treść debaty politycznej

W prezydenckich kampaniach politycznych spotykamy dwa rodzaje przekazów:

1. polityka/program: działania prezydenta i rządu oraz problemy do rozwiązania, "Wprowadzę pożyczki na studia," "Proponuję podatek liniowy," "Popieram zwiększenie dopłat do leków dla emerytów i rencistów."

2. osobowość: cechy charakteru kandydata, zdolności przywódcze (uczciwość, odwaga, empatia), "Troszczę się o zwykłych ludzi," "Mój konkurent kłamie jak z nut," "Mój rywal codziennie zmienia poglądy."

Ogólnie, kampanie prezydenckie koncentrują się na sporach programowych, choć w obecnej kampanii widać silną rolę przekazów opisujących cechy osobiste Jarosława Kaczyńskiego.

Analizując polityczne przekazy w debatach warto zwrócić uwagę na trzy rodzaje komunikatów i częstotliwość ich powtarzania przez kandydatów:

1. obietnica: autoreklama, "Będę popierać obniżkę podatków," "Zawsze będę mówić tylko prawdę," "Będę wspierać bezpieczeństwo socjalne," "Możecie mi zaufać."

2. atak: krytyka rywala, "Mój szanowny konkurent zwiększy dług publiczny," "Mój rywal co innego mówi, co innego robi," "Mój konkurent będzie dbać o cudze interesy, nie wasze," "Mój rywal zmniejszy bezpieczeństwo energetyczne kraju."

3. obrona: "Oskarżenie, że zamierzam zwiększyć podatki jest bezpodstawne," "Mój rywal mówi, że nie można mi zaufać; nic bardziej mylnego na świecie," "Twierdzę coś przeciwnego: dług publiczny należy zmniejszyć."

Wyborca – porównując te oświadczenia – może dokonać ekonomicznej analizy zysków i kosztów. Obietnice wzmacniają poparcie wyborców, ataki zwiększają koszty jego wyboru a obrona może zniwelować sugerowane koszty.

Kiedy porównuję prezydenckie kampanie po roku 1989 widzę, że obietnic jest w nich dwa razy więcej niż ataków i oświadczeń broniących lub tłumaczących kandydata trzy razy mniej niż ataków. Powoli acz systematycznie zwiększa się przewaga obietnic nad atakami a to oznacza, że kampanie stają się mniej agresywne.

Oczywiście, debaty nie są podstawowym źródłem informacji i nie mają jednakowego wpływu na wszystkich wyborców, ale nie można ich lekceważyć ze względu na czas kiedy się pojawiąją: tuż przed wyborami. Debaty mogą utrwalić przedwyborcze preferencje widzów.

Konkluzja

Prezydenckie debaty polityczne nie zmieniają opinii o przywódczych cechach kandydatów (lub ich braku) ani nie wprowadzają do publicznej dyskusji nowych wątków, ale mogą zmienić postrzeganie problemu, wpłynąć na postrzeganie osobowości kandydata, modyfikować preferencje wyborcze i mobilizować elektorat, szczególnie kiedy różnica pomiędzy dwoma kandydatami przechodzącymi do drugiej tury była znikoma (5,08 punktu procentowego) i do przejęcia (przy założeniu, że frekwencja 4 lipca się nie zmieni) są 22 punkty procentowe pozostałych ośmiu kandydatów.

Na środę zapowiedziano dogrywkę: Kaczyński-Komorowski. Jakiej debacie chciałbym kibicować? Takiej, którą poprowadzi dziennikarz bez rozbuchanego ego, której uczestnicy będą "gryźć trawę" może nie od pierwszej, ale do ostatniej minuty i co najważniejsze – takiej, po której zechcę zmienić zdanie na kogo głosować.